Negocjacji wg. odgłupionego negocjatora, coacha i trenera biznesowego część druga.
Po klęsce miałkiej ideologii negocjacyjnej teoretyków biznesu, który kataklizmem przetoczył się przez moje życie psychiczne i zebrał wiele ofiar śmiertelnych nadszedł czas wglądu i transcendentalnego objawienia. Objawienie nastąpiło dzięki mojej ofiarności społecznej, co żywcem dowiodło przewagi ducha nad materią. Otóż przez 20 la byłem ratownikiem górskim, jeździłem na dyżury, akcje i szkolenia oraz, nie wiedząc o tym, budowałem KAPITAŁ RELACYJNY. Ów kapitał dla niewtajemniczonych w terminologię właściwą coachom i trenerom biznesowym to miękka nazwa dla sieci kontaktów, mogącej zaowocować określonymi profitami, przez małodusznych kwalifikowany niekiedy jako kumoterstwo.
Akurat po spotkaniu w Miejskim Zarządzie Budynków Mieszkalnych miałem weekendowy dyżur na jednej z dyżurek w Beskidzie i tam kolega, który wraz ze mną zaszczytnie się ze swoim poświęceniem dla wyższych idei obnosił, zapytał mnie czemum taki smutny. Opowiedziałem o tej całej sytuacji. Powiedział „Słuchaj, przecież naszym kolegą ratownikiem jest xyz (najlepiej bez nazwisk i dat), będący przewodniczącym Rady Miejskiej, uderz do niego, może to coś da”. Uderzyłem po dyżurze. „Cześć, cześć, co sprowadza”, „ano kłopot, lokal mi zabierają bo nie stać mnie na dwukrotnie większy czynsz i dyrektor MZBM mnie olał”, „hm, a czemu nie od razu do mnie, wiadomo że musiał cię wywalić, ale ja to załatwię, spróbuj jeszcze raz”. „Szu, szu, szu, szu’ – jakiś telefon z drugiego pokoju, „ no wal tam, do tego dyrektora, ja mam zebranie teraz, dawaj znać jak poszło”. Pomyślałem, nie jesteś lepszy od innych, też spuszczasz mnie z szybkością wody w klozecie, tylko milej niż ten poprzedni biurokrata. I poszedłem wściekły, ale ponieważ tonący brzytwy się chwyta do MZBM zajrzałem. I oczywiście zaczęło się do dupy. W sekretariacie czekało na mnie monstrum sekretariatowe, zapytało „ w jakiej sprawie” powiedziało – „a Pan tu już przecież był i dostał odpowiedź” „poza tym dyrektor ma ważne sprawy teraz”. Ja na to, bom już tracił oddech, że przychodzą z polecenia takiego i takiego (kapitał relacyjny) z Urzędu Miejskiego i mam natychmiast poinformować o wynikach rozmowy. Babsztyl patrząc wrogo i niepewnie wylazł zza biurka, do gabinetu dyrektora wlazł i wyskoczył chyżo jak stażystka. Pan dyrektor czeka, oznajmił, proszę, proszę, może coś do picia? Minąłem ją pogardliwie, bo nagle poczułem, że z pospolitego śmiecia zamieniam się w mocarza. Z żebraka królewicz wszedłem do gabinetu, a dyrektor który wcześniej patrzył na mnie jak wiking na wesz, która użarła go wyjątkowo paskudnie i on ją teraz będzie zgniatał w olbrzymich palcach do jadu trupiego nawykłych, zza swojego biurka wyszedł uśmiechnął się tak że ogarnął mnie żar południa, wiosenny ptaków śpiew i wiara w zbawienie wieczne. A z ciepło uśmiechniętych ust dyrektora żwawo wydostały się słowa następujące: „proszę pana to nieporozumienie po prostu było. Nie trzeba było od razu do urzędu biec. Pomyliliśmy się. Mamy tu strasznie dużo spraw. Oczywiście że załatwimy tą pańską sprawę zgodnie z pańskim pismem”.
I wtedy zrozumiałem, na czym w istocie opierają się negocjacje. Otóż nie na żałosnym rozważaniu interesów obu stron i przygotowywaniu odpowiednich scenariuszy wymian, ale na rozpoznaniu możliwości budowania siły i zbudowaniu odpowiedniego scenariusza jej wykorzystania. Kiedy armia otomańska stanęła u wrót Konstantynopola, cesarz oczywiście nie zgodził się na otwarcie bram i zaproponował negocjacje. Podobno przesłanie, które otrzymał było krótkie i brzmiało „ Psie niewierny, odpowiedzi naszej nie usłyszysz, ale ją odczujesz”. I cesarz przestał myśleć o negocjacjach.
Ciąg dalszy rozważań o negocjacjach nastąpi