Absurdalna ideologia negocjacji, iż nie są one grą o sumie stałej, otumania negocjatorów doszczętnie. Tak jak u templariuszy „tam skarb Twój, gdzie serce twoje” – istotą negocjacji jest konflikt.
A konflikty wygrywają silniejsi. Zgodnie ze starą zasadą „decyzję podejmują ci, co mają prawo ją podjąć” – a jak się z tym nie zgadzasz to przynajmniej pogódź się z tym.
Po pierwszym moim artkule o przewadze lęku nad innymi technikami motywującymi do działania otrzymałem wiele odpowiedzi, w tym jedną nawet sięgającą do otchłani martyrologii krajowej i powołującą doświadczenia autorki, z okresu walki z komuną, a mnie sobaczącą jako ideologa spraw słusznie minionych… Zamknęło mi to gębę na dłuższy czas, bom przestraszył się działania sił rewolucyjnych, które ową komunę zmiotły w nicość. Więc choć nadal uważam, że zarządzanie za pomocą metod opresyjnych ma swoje uroki i stosowane jest powszechnie, rychło i trzeźwy do tematu nie wrócę.
Ponieważ jednak chęć zaistnienia medialnego jest dla mnie nadal kusząca, ochłonąłem po przejściach i postanowiłem znów podzielić się przemyśleniami, owocującymi wnioskiem, że ważne w negocjacjach jest wszystko to, czego się nie robi po przeczytaniu książki „Dochodząc Do Tak” (Następnym razem zajmę się turkusem, a tytuł już wymyśliłem – „W Oparach Turkusowego Absurdu”)
A od story zacznę, bo podobno teraz nie ma dobrego przekazu trenerskiego, coachingowego czy biznesowego, w ogóle bez wyciągania z siebie bebechów, czyli bez tzw. Storytellingu. A zatem dawno, dawno temu, kiedy czas jeszcze nie był czasem ……….. byłem słuchaczem jednej z pierwszych edycji MBI w Polsce w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości Leona Koźmińskiego. Mieliśmy tam przedmiot pod tytułem Negocjacje i bardzo tej wiedzy łaknąłem, byłem bowiem wówczas dość świeży psychicznie i biznesowo, w związku z tym wierzyłem w większość objawianych bzdur. Na negocjacjach nauczyłem się negocjować, dowiedziałem się co to BATNA, interesy i stanowiska oraz kwestie, nauczyłem się konstruować macierz negocjacyjną i wielce zachwycony byłem grą pt. Dylemat Więźnia, w którą zresztą moja grupa przegrała z inną, bośmy usiłowali kombinować, ale nie do końca. Przedmiot zdałem z wynikiem bardzo dobrym, a pracę zaliczeniową oparłem o praktykę, sercu memu bliską, opracowałem w niej bowiem plan przeprowadzenia ważnych dla mnie biznesowo rozmów. Rozmowy te czekały mnie w niedalekiej przyszłości, gdyż firma, którą kierowałem, traciła istotny strategicznie lokal, z powodu lawinowego wzrostu cen jego wynajmu. Za pracę również dostałem piątkę i została innym nieszczęśnikom postawiona jako wzór, nie miałem zatem żadnych wątpliwości, że w mieście prowincjonalnym w porównaniu ze stolicą, siedzibą Koźmińskiego, wszyscy w obliczu przygotowanej strategii padną na wznak.
Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Na negocjacje w sprawie lokalu szedłem rześki i trzeźwy, słońce świeciło radośnie, maił się maj, a ja przeżuwałem owoce zwycięstwa. Wyglądałem jak ten biały zajączek z anegdoty o zajączku, co wyszedł był na spacer wiosenny bielutki i wyszczotkowany, do glansu wyszczotkowany bardziej nawet niż zazwyczaj, odprowadzany zachwyconym wzrokiem Pani Zajączkowej.
W gabinecie Ważnego Urzędnika dostałem herbatę, co sprawiło, że wręcz unosiłem się w powietrzu. Przedstawiłem wszystko, za co na uczelni dostałem piątkę, herbatą przepiłem, i dobrze, że ostatni łyk pomieściłem w gardzieli, bo gdy po dłuższej chwili milczenia ozwał się ON, a ja byłbym w trakcie pobierania napoju, to bym się niechybnie udławił. Otóż ON, po prostu powiedział – „To niemożliwe. Podnosimy ceny i Pan albo się decyduje na naszą ofertę i pozostanie w tym miejscu albo po prostu się wyprowadza w terminie, który wynika z umowy, bo wypowiadamy ją Panu, jak do końca tygodnia nie otrzymamy odpowiedzi”. To już nie był Ważny Urzędnik, ale wraży skurwysyn, który załatwił mnie w ciągu kilku sekund, leżałem na deskach a ON zakończył walkę słowami – „i w związku z tym rozmowę naszą uważam za zakończoną”. I w ogóle nie przejął się faktem, że przecież na samym MBI na Koźmińskim za te argumenty facet piszący książki o negocjacjach dał mi piątkę i pochwalił. No po prostu prostak i buc prowincjonalny, ale co z tego. Wyszedłem i wyglądałem jak ten biały zajączek z anegdoty o zajączku, co po kilku minutach do domu wracał, ale już nie biały i wyszczotkowany, ale stłamszony i uwalany czymś paskudnie śmierdzącym. Pani Zajączkowa z przerażeniem w oczach zapytała – „Co się stało Kochanie”, a Zajączek roniąc łzy powiedział – „spotkał mnie niedźwiedź, wyszedł zza krzaka i zapytał – Zajączku czy ty się lenisz? A ja głupi zrozumiałem, że chodzi mu o to, czy jestem leniwy i zaprzeczyłem ochoczo, bo wiesz, że palę się do roboty. A jemu chodziło o to czy przypadkiem nie linieję. Więc jak zaprzeczyłem, to chwycił mnie za kark i wytarł sobie mną dupę, bo akurat za krzakiem się załatwiał i nie wziął papieru”.
Ciąg dalszy nastąpi, bo krwawej opowieści to jeszcze nie koniec…